
Zanim Twój ulubiony chatbot powiedział „Cześć, jak mogę pomóc?”, został wytrenowany na bilionach słów, obrazów, filmów, podcastów, artykułów i postów.
Problem? Większość tej zawartości pochodzi bez pytania o zgodę, bez wynagrodzenia i bez przejrzystości.
W skrócie: fair play dla twórców i użytkowników danych.
W rozwijanym właśnie projekcie deklaracji znalazły się m.in.:
To nie tylko kwestia moralna. To także pytanie o przyszłość cyfrowej suwerenności krajów spoza kręgu USA-EU.
Google, Meta, OpenAI, Anthropic czy Microsoft od lat bazują na otwartych, ogólnodostępnych treściach, by trenować swoje modele. Ale coraz częściej ich „trening” zaczyna przypominać siłownię bez opłat dla właściciela.
I choć niektórzy giganci zaczęli już zawierać umowy licencyjne z wydawcami (np. OpenAI z Redditem czy Axel Springer), to na globalnym poziomie nadal panuje… dziki zachód.
"To jakby ktoś przyszedł do Twojej biblioteki, zeskanował wszystkie książki i sprzedawał ich streszczenia na TikToku" - tak podsumowuje sytuację brazylijski aktywista cyfrowy.
To już nie tylko „czy AI zabierze Ci pracę?”. To czy AI zabierze Ci tożsamość, treści, język, kulturę… i przerobi na model, który nawet nie zna Twojego imienia.
Wielka piątka BRICS nie ma zamiaru biernie przyglądać się, jak AI rozwija się ich kosztem.
Zapowiadają powstanie alternatywnych ekosystemów technologicznych, w tym:
BRICS nie mówi „nie” sztucznej inteligencji.
Mówi tylko jedno: jeśli AI korzysta z naszych treści, języków, kultur i danych – to my chcemy uczestniczyć w zyskach.
To sygnał, którego nie można zignorować. Ani przez twórców AI, ani przez nas – użytkowników, dziennikarzy, artystów, nauczycieli i... ludzi.
Czy powinniśmy otrzymywać wynagrodzenie za to, że nasze słowa uczą sztuczną inteligencję?
Czy BRICS ma rację, żądając rekompensaty?